1 września 2021 roku miało miejsce znaczące wydarzenie a mianowicie śmierć legendy pruszkowskiego półświatka czyli Zygmunta R. ps. „Raźniak” – nazywanym w bliskich kręgach po prostu po imieniu lub nazwisku, rzadko, wbrew temu co twierdziły od lat media : „Bolo” a prawie nigdy „Kaban”.
Był jednym z najważniejszych ludzi tzw. „zarządu grupy pruszkowskiej” obok swojego protegowanego Andrzeja Z. ps. „Słowik”, Mirosława D.ps. „Malizna”, Janusza P. ps. „Parasol”, Ryszarda Sz. ps. „Rysia Kajtka” i Leszka D. ps „Wańka”.
Zygmunt R. był od lat uznawany za nieformalnego przywódcę gangu, przeżył dwa zamachy na swoje życie.
W 1995 roku przeżył zamach bombowy, którego dokonano w jego mieszkaniu przy ul. Ostrobramskiej 78 w Warszawie. Eksplozja ładunku wybuchowego, jaki umieszczono przy drzwiach mieszkania, była tak silna, że uszkodziła elewację bloku i doprowadziła do zerwania w nim windy.
Zygmunt R. po wybuchu trafił do szpitala, jednak z czasem wrócił do zdrowia.
W latach 90-tych był bardzo szanowany zwłaszcza przez młodsze pokolenie gangsterów tzw. „żołnierzy” za tzw. „charakterność” i trzymanie się starego kodeksu zasad. Postrzegany był przez młodych jako bezwzględny i ostry zawodnik, który miał poważanie nawet u swoich wrogów. Oficjalnie był jednak przedsiębiorcą na stanowisku pełnomocnika zarządu warszawskiej firmy „Oldstar”.
Po przyznaniu statusu świadka koronnego oraz wielu innych członków tzw. „Pruszkowa” został zatrzymany w jednej z największych akcji Centralnego Biura Śledczego wycelowanej w ostateczne rozbicie gangu pruszkowskiego. W 2003 roku został skazany na 7 lat więzienia za kierowanie gangiem, a w 2005 roku Sąd Najwyższy ostatecznie zatwierdził ten wyrok.
Siedem lat później, podczas trwania słynnego, medialnego procesu pruszkowskiego, Raźniak doznał udaru mózgu. Było to przyczyną odłączenia jego wątku do oddzielnego postępowania sądowego.
Nie nacieszył się jednak zbyt długo wolnością, choć 4 lata poza murami więzienia to i tak świetny wynik jak na obecne czasy. W grudniu 2011 roku został zatrzymany przez Centralne Biuro Śledczne za handel heroiną i kokainą w sprawie kolejnej bardzo znaczącej pruszkowskiej postaci czyli Marka Rympałka.
Raźniak ciężko chory na nowotwór, kilka dni przed śmiercią został przeniesiony ze szpitala do domu.
Ludzie z bliskiego otoczenia zapamiętali Go jako człowieka bardzo wyniosłego ale bez charyzmy jaką można było odczuć np. u Andrzeja K. ps” „Pershing”. Mówiono o nim czasem z lekkim przekąsem : „Don Zygmunt”.
Jego pogrzeb odbył się 4 września, nieopodal Jego ostatniego miejsca zamieszkania i miał charakter dość kameralny. Poza bliską rodziną Zmarłego, przybyła czołówka zarządu dawnego Pruszkowa (obecny był m.in.: „Parasol”, „Malizna”, „Kajtek” i inni), oczywiście bez Jego największego przyjaciela czyli Andrzeja Z ps. „Słowik” gdyż ten pozostaje cały czas w areszcie śledczym w związku z licznymi toczącymi się sprawami karnymi z jego udziałem.
Na pogrzebie R. nie było wielkiego spędu a jedynie dosłownie ok 30-40 osób wraz z najbliższą rodziną. Można by spodziewać się hucznej, bogatej „imprezy”, gdzie na miejsce przybędą same mercedesy czy nowoczesne tesle, ale nic bardziej mylnego. Obecne na pogrzebie, znane z pierwszych stron kryminalnych gazet persony, jedynie w czym były „bogate” to ich wygląd. Dobrej jakości garnitury, eleganckie koszule, zadbane fryzury ale widać wyraźnie, że „starym pruszkowskim” włos na głowie się posypał, osiwiał, a zamiast ogromnych mięśni widać już tylko podtrzymujące je ortopetydczne kule. Uroczystość pożegnania „Bola” rozpoczęła się od skromnego, rodzinnego i przyjacielskiego pożegnania, gdzie zebrani w zadumie żegnali swojego szefa, przyjaciela, wujka czy ojca.
Po uroczystości pożegnania Zmarłego w zakładowej „Kaplicy”, żałobonicy w kondukcie udali się na pobliski cmentarz.
Bardzo osobliwym wydarzeniem, jak dowiedzieliśmy się od osób bliskich rodzinie, była obecność Moniki B. ps. „Słowikowa”, której ubiór za nic nie wskazywał jakby właśnie znajdowała się na pogrzebie. Leginsy, biała, obcisła koszulka z floresami – całokształt rodem, jak na pokazie mody bazarowej w głębokich latach osiemdziesiątych. Postronni odnieśli się wręcz spostrzeżenie, że przyszła tam bardziej dla zwrócenia uwagi anieżeli z chęci pożegnania „Bola” – kimkolwiek on by dla niej nie był.
Po mszy odbyła się uroczystość pochówku Raźniaka, tu odbywały się pożegnania, oddanie czci i składania kondolencji rodzinie Zmarłego. Nie widać było aby między gośćmi panowały napięte stosunki, chociaż raczej trzymano się tam zwartymi, osobnymi grupkami. „Malizna” wielokrotnie pocieszał żonę, partnerkę Raźniaka, gdy tej w momencie upustu trumny w dół – oczy zalały się jej łzami a jak wiemy – ten moment dla rodziny jest zawsze najbardziej przykry.
„Obyśmy się nie spotykali tylko na pogrzebach” – słychać było wsród zgromadzonych żałobników, kiedy zaczeli żegnac się i odjeżdzać. Część z nich po zakończeniu uroczystości wsiadła w samochody i udała się w kierunku Warszawy, na stypę do pobliskiej restauracji. Pozostali pozostali przy grobie Zygmunta, składając na nim wieńce i kwiaty.
Wraz z odejściem Zygmuta R. kończy się pewna epoka grupy pruszowskiej. Odszedł bowiem człowiek, który przeżył szczęśliwie kilka zamachów na swoje życie, a został pokonany przez nowotwór, mając niespełna 69 lat.