Szymon K., ps. „Szymon z Łomianek” wywodził się z dawnej „grupy żoliborskiej” dowodzonej w latach 90-tych przez Stefana K., ps. „Ksiądz”. Po tym, jak boss „Żoliborza” trafił do aresztu, grupa podzieliła się na kilka frakcji, które zaciekle walczyły ze sobą o władzę w półświatku dzielnicy. Na czele jednej z nich stanął Szymon K.. Punktem zapalnym stała się walka o wpływy na słynnej bielańskiej giełdzie „Wolumen”. Kulminacja, a zarazem krańcowa faza eskalacji konfliktu zaznaczyła się krwawymi porachunkami między innymi w centrum handlowym „Kliff” przy ulicy „Okopowej” na warszawskiej Woli, gdzie 31 maja 2002 roku w strzelaninie śmierć poniosły dwie osoby.
„Szymek otworzył mi furtkę i pokazał, jak zarabiać na Wolumenie” – wspomina Grzegorz Ł., ps. „Mięśniak” – A niedługo potem rozpętała się wojna o tę giełdę”.
Z ustaleń policji wynika, że w 2001 roku doszło do spotkania „na szczycie” w jednym z moktowskich lokali. W naradzie uczestniczył „Szymon”, kilku przedstawicieli bossa gangu mokotowskiego, ps. „Korek” oraz członkowie gangu „Szkatuły”. Granicę stref działania reprezentowanych na spotkaniu grup ustalono wzdłuż Trasy Łazienkowskiej, co nie do końca podobało się „Szymonowi”, który wkrótce po spotkaniu miał powiedzieć, że nie będzie przestrzegał przyjętych ustaleń.
„Wrogów miał mnóstwo, gdyż był niepokorny i nie szedł na kompromis” – ocenia po latach „Mięśniak”.
„Odnośnie „Wolumenu”, już wiele lat wcześniej dostał go jako swoją działkę, jeszcze od Stefana K., ps. „Ksiądz”. Szymon został przy „Wolumenie” nawet w czasach ostrych starć, przetasowań i podziałów na „Żoliborzu”. Bazarek „należał” ciągle do niego, także wtedy, gdy już dzielony był „tort” po żoliborskich. Na „Żoliborzu” trwała w pewnym okresie dosłowna rzeź – każdy polował na nich, a oni polowali wzajemnie na siebe. Paradoks! W pewnym momencie trudno już było się zorientować, kto z kim walczy i z jakiego powodu. Dochodziło wtedy do brutalnych tarć wewnątrz samego gangu.” – wspomina Jan „Majami” Fabiańczyk, słynny były policyjny „przykrywkowiec”.
„Szymon” został zatrzymany przez policję w 2003 roku, a następnie skazany na 7 lat więzienia – między innymi za podżeganie do zabójstwa innego żoliborskiego watażki, Tomasza S. ps. ”Komandos”. Zdecydował się podjąć współpracę z organami ścigania i przyjął status „małego świadka koronnego”. Swoimi zeznaniami obciążył między innymi Rafała S., ps.”Szkatuła”. Wcześniej jednak ludzie „Szkatuły” mieli grozić nożem rodzinie „Szymona”.
Jak wspomina dalej „Majami”: „Szymon” ubiegał się z początku o status „koronnego”, ale wychodziły mu tak zwane „grupy”, więc ostatecznie przyjął „60-tkę”. Szymek – jak pamiętam – ciągle chciał grać „pierwsze skrzypce”. Dla niego czas jakby zatrzymał się w miejscu. Zawsze chciał być „Szymonem z Łomianek”, królem „Wolumenu” wraz z całą resztą dotychczasowej otoczki. Oficjalnie, popełnił samobójstwo strzelając sobie w brzuch z „czarnoprochowca”. Taką wersję uwiarygodnili ratownicy medyczni, z którymi rozmawiał w drodze do szpitala i – według ich relacji – miał jakoby potwierdzić, że sam do siebie strzelał. Znam tylko jeszcze jeden podobny przypadek śmierci samobójczej, gdy ktoś sam (i to trzykrotnie) strzelał sobie w brzuch. To był znany poityk, wicepremier w ostatnim rządzie PRL – Ireneusz Sekuła.
„Szymon” zdecydowanie należał do gangsterów inteligentnych, z tendecją do lekkiego przerostu formy nad treścią. Wygórowane ambicje w jakimś stopniu go „zeżarły”, a fakt – miał je przeogromne. Nigdy nie mógł pogodzić się z rolą drugoplanową. Ostatni raz spotkałem się z nim około 5 lat temu. Dało się wyczuć, że autentycznie cieszy się, mając okazję pogadania o minionych czasach: „Ale potwierdź, byłem kozakiem, nie? Byłem kozakiem?” – dopytywał. „Tak, byłeś!” – odparłem zgodnie z prawdą. Miał potrzebę, żeby usłyszeć to właśnie ode mnie.”
17 kwietnia 2019 roku Szymon k. trafił na stół operacyjny szpitala Bielańskiego z ranami postrzałowymi brzucha. Serce gangstera nie przetrzymało ciężkiej operacji i zmarł około godziny 20-tej. 10 maja bieżącego roku „Szymon” skończyłby 50 lat.
„Umarł w bardzo dziwnych okolicznościach, strzelając sobie dwukrotnie w brzuch z broni czarnoprochowej. Odnawiając dawne kontakty w Łomiankach, dowiedziałem się, że był bardzo lubiany przez cywilów, często spacerował miejscowymi ulicami z papugami na ramionach. Znałem Szymka dość dobrze i mogę stwierdzić, że zdecydowanie nie był typem samobójcy” – puentuje kończąc opowieść „Mięśniak”.